czwartek, 13 września 2012

5 1/3

Stay tuned.
Bo zajebany jestem robotą, a reszta oczywiście już zrezygnowała, ale mam materiały na notkę o zupie dyniowej hand made i wizycie w azjatyckim "Chili's". Jak się ogarnę to napiszę. W przyszłym tygodniu jakoś coś.

sobota, 14 lipca 2012

5

"Bar Turystyczny"

ul. Szeroka 8, Gdańsk. WWW niet.

Tym razem bar mleczny, żeby nie było, że jak dziewczęta z mejk lajf izier promujemy niedostępny dla nikogo hajlajf. Z drugiej zaś strony to bar nie byle jaki, bo opisany i zachwalany w samym "The Guardian"
Położony świetnie, bo w samym centrum głównego miasta, na rogu traktów, nie sposób nie trafić. Wstępne menu na szybie, a kolejka juz na schodach. W trakcie stania w ogonku obczaić możemy drugie, szersze menu, które wisi nad punktem wydawania jedzenia. 
Duży plus za sprawność, szybkość i niezwykłą uprzejmość pań z kuchni, naprawdę wielki szacun, bo tak obsługiwać, przy takim naporze ludzi, to naprawdę sztuka. To samo w stronę pani na kasie, bo po wyborze dań i położeniu standardowej tacce idziemy wpierw zapłacić, a dopiero potem można usiąść, więc jakby jakieś superhiperwielkomiejskie szły, żeby się nie zdziwiły i nie rzucały.

Przejdźmy do samego jedzenia. Robione były dziś: zupa szczawiowa z jajkiem, schabowy z ziemniakami i sosem, marchewka z groszkiem i kompot wieloowocowy.

I zacznijmy od rzeczy dobrych: schabowy był pyszny. I na tego schabowego mogą państwo spokojnie sobie iść, bo w tym zakresie można mnie uznać za konesera, sam nie umiem zrobić, ale dobrego, pozanam i docenię. Może bym dodał nieco więcej pieprzu, ale to ja, poza tym tak nieistotne jest. Dobrze wysmażony, panierka chrupiąca, nieociekający tłuszczem.

Kompot dobry, nie za słodki i co ważniejsze, co jest częściej popełnianym grzechem,  nie rozwodniony. Owoców może trochę mało.

Ziemniaki i marchewka z groszkiem przyzwoite, ale szału nie ma. Jadłem lepsze.

Zupa szczawiowa, na którą się bardzo cieszyłem, bo dawno nie jadłem, niestety porażka na całej linii, dół i smutek, kiła i mogiła. W ogóle bez smaku, ale to totalnie bez. przy pierwszych łyżkach jakiś tam kwaskowaty posmak był, potem chłeptało się to jak ciepłą wodę. Wielka szkoda, a zupa robiona ze świeżego szpinaku była, więc szkoda podwójna. Smuteczek potworny.

Wystrój barowo-mleczny. Tłoczno, powierzchnia baru nieduża, ale powiedzmy sobie szczerze, kto przychodzi do baru mlecznego dla wystroju i przestrzeni. Chodzimy, bo tęsknimy za nirmalnym, najczęściej fajnym żarciem.

Z oceną mam problem trochę, bo należałoby się za całokształt 6,5/10 (jeśliby ktoś zarzucał zbyt niską ocenę, to serdecznie polecam do porównania Bar Kmar, koło którego mieszkam i  który otwarty jest całą dobę!), ale przez szczawiową ocenka leci na łeb i szyję tak na 4,5/10 może, a Guardionowi, to przestaję ufać. Chociaż to może wypadek przy pracy. Członkowie grupy, którzy jedli pierogi mówili, że pyszne i lepsze niż kmarowe, gdzie ciasto trochę z dupy jest. Takie mamy wrażenie, że jedzenie w barach mlecznych zależne jest od ilości miłości w kuchni :)

Buziaczki Nigella Magda Makłowicz.

wtorek, 3 lipca 2012

4

"Original Burger"

Strona dablju dablju dablju nie bangla
Długa 47/49  80-001 Gdańsk

Tym razem bez dokumentacji fotograficznej, gdyż nie mogę ściągnąć z fejsbukowego albumu, gdyż fejsbuk mnie nie kocha, się zjebał i nie działa mi. Chociaż może kiedyś kogoś zgwałcę o wysłanie mailem i dorzucę. Albo i nie.

Ponoć najlepsze burgery w mieście. Trzeba zaiste oddać, że mięso super, prawdziwa, pyszna wołowina. Nie te gówna o posmaku tektury, do których mogły maki i inne takie takie przyzwyczaić. Trzeba też powiedzieć że dodatki też świeże i bułka dobra, że duży wybór kompozycji, że jest opcja z rybą i wege, ale porcja, jak na mój gust za mała. Ja wiem, że mam wiaderko bez dna i mogę opierdalać tonami, ale z drugiej strony ponad 80 kilo chłopa trzeba jakoś w żywność zabezpieczyć.
I niestety jeden burger nawet z frytuniami (które swoją drogą były sponio i podane, wyobrazić sobie proszę, właśnie w wiaderku) i panierowaną kapustą na przystawkę (a to z kolei bardzo fajna beka, liście kapusty w bułce tartej, smażone-weri najs) jakoś mnie nie zapełniły. Zwłaszcza, że najtaniej nie jest- dokładnie nie pamiętam, ale nie jest.
Wystrój bardzo i w klimacie- ściany wyklejone posterami filmowymi. Kibla zupełnie nie pamiętam, więc pewnie nie było źle. Obsługa sympatyczna, nieco zdenerwowana, ale to chyba dlatego że pewnie nigdy na raz im się taka w chuj ilość osób nie zwaliła.
Reasumując i parafrazując dobre, smaczne, ale nie poruchasz.
6/10
Wasz Gordą Ramzej

niedziela, 10 czerwca 2012

buddha lounge

Wiem, że z opóźnieniem karygodnym. Wiem, że należy mi się potępienie przynajmniej do końca kwartału i kajam się pokornie. Nie będę się usprawiedliwiać, bo nie.
W restauracji przyjemnie, ciepło, doskonała obsługa, przemiła i szybka, a jednocześnie dyskretna. Jedzenie dostaliśmy wszyscy w tym samym czasie, co jest na pewno na plus.
Przedstawicielki Państwa Środka były zachwycone posiłkiem, gdyż był niemal tak ostry, jak w ich ojczyźnie. A zatem jeśli ktoś ma potrzebę zjedzenia naprawdę dalekowschodniej kuchni - Buddha lounge jest dla niego.
Moje danie wegetariańskie (Gobi Aloo) było smaczne, ale nie uświadczyłam kartofelków, a jedynie kalafiorki. to mnie nieco rozczarowało.
Mięsa i ryb nie jadłam, ale słyszałam od współbiesiadniczki, że jej danie (mięso) było suche i nie powaliło na kolana, z kolei o rybach słyszałam, że pyszne.
Atmosfera była naprawdę miła, tradycyjnie nie wystarczyło miejsca na deser, zatem skusiłam się tylko na moją ulubioną zieloną herbatę jaśminową. Doskonała. :)
Łazienka ładna. :)

Mogę polecić Buddha lounge, w mojej ocenie 6/10.

Magda "czy to na pewno nie jest mrożone" Gesler.

poniedziałek, 21 maja 2012

3

I kto, i kto, i ja.

"Buddha Lounge"


Byłaby notka o tym, że przyzwoicie, że naprawdę przyzwoicie, ale bez szału ciał i uprzęży. Że fajnie, że są dania kuchni khmerskiej, że Chicken Kopra dobra i w ilości odpowiedniej, że w kiblu ciepło i czysto, że wystrój spokojny, acz nie tematyczny, że troche długo czekaliśmy, ale przynajmniej jedzenie dostraliśmy razem, że Masala Lassi to taki kefir z przyprawami, ale przecież się spodziewałem tego, dlatego zamówiłem i piłem, więc nie rozumiem reszty malkontentów.
Byłoby, ale. Ale zamówiłem wpierw zupę Tom kha z owocami morza, dokumentacja fotograficzna poniżej:
Zamówiłem, spróbowałem i zmarłem. Ze szczęścia i radości zmarłem. Tak zajebiście pysznej Tom kha w życiu nie jadłem. Lekko słodka, aromatyczna, obfitująca w te morza owoce (wiecie jak to jest, zamawiamy coś z  owocamie morza i przez cały posiłek szukamy tej jednej krewetki, koktajlowej w dodatku), przecudna po prostu. Trzeba spróbować koniecznie.
Minus był, żeby nie było. Nan niedopieczony, nie że fajnie się  ciągnący , ale surowy miejscami.
 Końcowa ocena 7/10
Ocena Tom kha 1000/10
Senkju, pozdrawiam Bartosz Okrasa aka Pascal Brodnicki

wtorek, 24 kwietnia 2012

"Santorini"


Ponieważ histeria jest jakaś, krytyka i malkontenctwo ogólne, to się wpisać postanowiłam w te pędy, pomimo, że na suchoty galopujące umieram ja i moja ładniejsza połowa takoż.

A zatem Santorini – miejsce zachęca już od bramy. Jest błękit, kafeleczki, szmery, bajery czyli mówiąc krótko – fragment Grecji w Gdyni. Już gdy dzwoniłam, aby zaklepać miejsce dla 18 osób, pan przyjmujący rezerwację był przemiły. I obsługa pozostała przemiła nawet wówczas, gdy postanowiliśmy zrobić przemeblowanie. Ale dość już o tym, bo się był Jajebszon wystarczająco wyzewnętrznił w tym temacie.
Zatem przejdę do rzeczy, czyli potraw – boskich niczym grecka ambrozja i nektar. Zamówiłam sałatkę grecką, aby (wzorem mej mistrzyni Magdy Gie) sprawdzić prawdziwość fety i pozostałych składników. Plusem był brak sałaty i prawdziwa feta, zaś minusem – papryka czerwona w sałatce. (o zgrozo!).
Mojej (jak wyżej wspomniałam ładniejszej) połowie podjadłam przystawkę w postaci przepysznej zapiekaneczki z sera i pomidorków. Przepychota. Na drugie jadłam wegetariańską zapiekankę z warzyw – szalenie sycącą, z prawdziwą fetą. Obłędnie dobre.
Wystrój jest śliczny – błękity, drewno, ciepło i po grecku (chociaż w kraju tym nie byłam nigdy). Łazienka również ładna, wystrój w klimacie, ciepło. Ceny przystępne, co było miłym zaskoczeniem.
Zdjęć nie wkleję, gdyż nie robię ich z zasady. Restauracji „Santorini” z czystym sumieniem daję 10/10. I chętnie tam wrócę.

czwartek, 19 kwietnia 2012

2

"Santorini"

Obiecanki były, jak tylko jutro wstaniemy, to napiszemy recenzji po miliard stron i wrzucimy zdjęć i potem jeszcze napiszemy. Prawie tydzień minął, wyczekałem, żeby nie było, no i dupa kolejna nocia by moi.
Santorini w Gdyni, jako knajpa do recenzowanie, to pójście na łatwiznę, bo wszystko super, pięknie i w pyteczkę. Na obsłudze zaczynając, która nie miała problemu żadnego z tym, że zamiast zapowiedzianych osiemnastu osób przyszło trzynaście i se zaraz wymyśliły, że stolików za dużo i zróbmy globalne przemeblowanie lokalu, żeby wygodniej było. Raz, dwa i załatwione.
Jedzenie świetne, zupa cytrynowa, którą jadłem pierwszy raz w życiu, więc nie mam z czym porównać, ale z radości było klaskanie w łapki, takie to dobre.
na drugie sałatka Chalkidiki: ośmiornice, krewetki, małże, kapary, pomarańcza, ocet balsamiczny. Najcudniejsze były małże w muszlach- kolejne piski i klaskanie w łapki



Wystrój w temacie, muzyka w tle w temacie. Łazienka, ciepła, jasna miła i przyjemna i też w temacie.
Ceny przyzwoite, co było miłym zaskoczeniem, bo słyszałem, że drogo.
10/10- sami państwo widzą, że nuda i nie ma nawet jak pokrytykować. Telewizor właczony z meczem koszykówki wisiał, ale jakoś mi to zupełnie nie robiło.