sobota, 14 lipca 2012

5

"Bar Turystyczny"

ul. Szeroka 8, Gdańsk. WWW niet.

Tym razem bar mleczny, żeby nie było, że jak dziewczęta z mejk lajf izier promujemy niedostępny dla nikogo hajlajf. Z drugiej zaś strony to bar nie byle jaki, bo opisany i zachwalany w samym "The Guardian"
Położony świetnie, bo w samym centrum głównego miasta, na rogu traktów, nie sposób nie trafić. Wstępne menu na szybie, a kolejka juz na schodach. W trakcie stania w ogonku obczaić możemy drugie, szersze menu, które wisi nad punktem wydawania jedzenia. 
Duży plus za sprawność, szybkość i niezwykłą uprzejmość pań z kuchni, naprawdę wielki szacun, bo tak obsługiwać, przy takim naporze ludzi, to naprawdę sztuka. To samo w stronę pani na kasie, bo po wyborze dań i położeniu standardowej tacce idziemy wpierw zapłacić, a dopiero potem można usiąść, więc jakby jakieś superhiperwielkomiejskie szły, żeby się nie zdziwiły i nie rzucały.

Przejdźmy do samego jedzenia. Robione były dziś: zupa szczawiowa z jajkiem, schabowy z ziemniakami i sosem, marchewka z groszkiem i kompot wieloowocowy.

I zacznijmy od rzeczy dobrych: schabowy był pyszny. I na tego schabowego mogą państwo spokojnie sobie iść, bo w tym zakresie można mnie uznać za konesera, sam nie umiem zrobić, ale dobrego, pozanam i docenię. Może bym dodał nieco więcej pieprzu, ale to ja, poza tym tak nieistotne jest. Dobrze wysmażony, panierka chrupiąca, nieociekający tłuszczem.

Kompot dobry, nie za słodki i co ważniejsze, co jest częściej popełnianym grzechem,  nie rozwodniony. Owoców może trochę mało.

Ziemniaki i marchewka z groszkiem przyzwoite, ale szału nie ma. Jadłem lepsze.

Zupa szczawiowa, na którą się bardzo cieszyłem, bo dawno nie jadłem, niestety porażka na całej linii, dół i smutek, kiła i mogiła. W ogóle bez smaku, ale to totalnie bez. przy pierwszych łyżkach jakiś tam kwaskowaty posmak był, potem chłeptało się to jak ciepłą wodę. Wielka szkoda, a zupa robiona ze świeżego szpinaku była, więc szkoda podwójna. Smuteczek potworny.

Wystrój barowo-mleczny. Tłoczno, powierzchnia baru nieduża, ale powiedzmy sobie szczerze, kto przychodzi do baru mlecznego dla wystroju i przestrzeni. Chodzimy, bo tęsknimy za nirmalnym, najczęściej fajnym żarciem.

Z oceną mam problem trochę, bo należałoby się za całokształt 6,5/10 (jeśliby ktoś zarzucał zbyt niską ocenę, to serdecznie polecam do porównania Bar Kmar, koło którego mieszkam i  który otwarty jest całą dobę!), ale przez szczawiową ocenka leci na łeb i szyję tak na 4,5/10 może, a Guardionowi, to przestaję ufać. Chociaż to może wypadek przy pracy. Członkowie grupy, którzy jedli pierogi mówili, że pyszne i lepsze niż kmarowe, gdzie ciasto trochę z dupy jest. Takie mamy wrażenie, że jedzenie w barach mlecznych zależne jest od ilości miłości w kuchni :)

Buziaczki Nigella Magda Makłowicz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz