Ponieważ
histeria jest jakaś, krytyka i malkontenctwo ogólne, to się wpisać postanowiłam
w te pędy, pomimo, że na suchoty galopujące umieram ja i moja ładniejsza połowa
takoż.
A zatem Santorini
– miejsce zachęca już od bramy. Jest błękit, kafeleczki, szmery, bajery czyli
mówiąc krótko – fragment Grecji w Gdyni. Już gdy dzwoniłam, aby zaklepać
miejsce dla 18 osób, pan przyjmujący rezerwację był przemiły. I obsługa
pozostała przemiła nawet wówczas, gdy postanowiliśmy zrobić przemeblowanie. Ale
dość już o tym, bo się był Jajebszon wystarczająco wyzewnętrznił w tym temacie.
Zatem
przejdę do rzeczy, czyli potraw – boskich niczym grecka ambrozja i nektar.
Zamówiłam sałatkę grecką, aby (wzorem mej mistrzyni Magdy Gie) sprawdzić
prawdziwość fety i pozostałych składników. Plusem był brak sałaty i prawdziwa
feta, zaś minusem – papryka czerwona w sałatce. (o zgrozo!).
Mojej (jak
wyżej wspomniałam ładniejszej) połowie podjadłam przystawkę w postaci
przepysznej zapiekaneczki z sera i pomidorków. Przepychota. Na drugie jadłam
wegetariańską zapiekankę z warzyw – szalenie sycącą, z prawdziwą fetą. Obłędnie
dobre.
Wystrój jest
śliczny – błękity, drewno, ciepło i po grecku (chociaż w kraju tym nie byłam
nigdy). Łazienka również ładna, wystrój w klimacie, ciepło. Ceny przystępne, co
było miłym zaskoczeniem.
Zdjęć nie
wkleję, gdyż nie robię ich z zasady. Restauracji „Santorini” z czystym
sumieniem daję 10/10. I chętnie tam wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz